Podzielę się z Państwem swoim doświadczeniem i związanymi z tym przemyśleniami. Być może uratują Państwu życie. Ja o mało swojego nie straciłem.
Zacznijmy od wyjaśnienia sobie, że ten wirus jest jak najbardziej prawdziwy ale to nie on jest najbardziej niebezpieczny. Bardziej niebezpieczni od niego są… – No właśnie tego dowiecie się w reszcie tego artykułu, gdy poznacie moje doświadczenia, z którymi zdecydowana większość ozdrowieńców się pewnie utożsamia.
Pod wieczór gdy usypiałem dziecko poczułem, że jest mi bardzo zimno. Przykryłem się kołdrą chociaż byłem w ubraniu ale niewiele to pomagało. Gdy dziecko zasnęło poszedłem po termometr aby zmierzyć sobie temperaturę. 37,4 Dziwne – nie ma gorączki. Tego wieczoru dla bezpieczeństwa postanowiłem spać na kanapie.
W nocy pojawiły się dreszcze, ból głowy, a temperatura urosła do 39 zanim ibuprom zaczął działać. Przez cały czas bolał mnie kark i nie mogłem się ułożyć na poduszce – miałem wrażenie, że zamiast na miękkim puchu leżę na kawałku czegoś twardego jak beton.
Rano umówiłem się na test, skierowanie dostałem już po chwili. Na następny dzień miałem się udać do regionalnego szpitala ale chwila doczytania i okazało się, że mogę wybrać sobie dowolną placówkę i czas testu. Już po chwili byłem w prywatnym laboratorium obok domu na koszt NFZ. Umówiłem sobie jeszcze teleporadę w przychodni. No to Ameryka. Kto by pomyślał, że w Polsce taki poziom obsługi na NFZ?
Wróciłem do domu. Odizolowałem się w sypialni. Do toalety wychodziłem w masce. W dużym pokoju stoi wydajny filtr powietrza, który nawet z COVIDEM jest sobie w stanie poradzić. Przez cały dzień mój stan się pogarszał. W nocy budziłem się cały przemoczony jakbym chwilę temu wyszedł w ubraniu z basenu.
Na następny dzień otrzymałem POZYTYWNY wynik testu i czekałem na umówioną wizytę. O ustalonej godzinie odebrałem telefon od lekarza, zapytał o mój stan. Powiedział, że mam brać witaminę C, D i cynk, a gorączkę zbijać zwykłymi tabletkami jak np. ibuprom, który miałem. W przypadku zatkanego nosa wystarczą zwykłe krople do nosa dostępne bez recepty. Na zakończenie powiedział, że jeżeli gorączka nie będzie odpuszczać pomimo tabletek, czy poczuję, że mój stan się pogarsza to mam od razu dzwonić po karetkę.
Ale jak to witaminki, zwykłe kropelki do noska i tabletki przeciwbólowe? Przecież co roku gdy choruję na grypę czy anginę to dostaje recepty na przeróżne specyfiki: wzmacniające antywirusowe albo zapobiegające zakażeniu bakteryjnemu, a teraz śmiertelny wirus i mam brać tylko jakieś witaminki! Co jest grane?
Pytam więc o Amantadynę? – Amantadyny nie możemy już przepisywać ale to była tylko plotka. Ten lek obciąża serce, a nic nie daje (Acha… ludzie starzy, chorzy na Parkinsona biorą lek, którego ja nie mogę bo obciążą serce… ktoś chyba kpi z mojej inteligencji). Teraz Amantadynę mogą podawać tylko w szpitalu.
Po chwili żonę także rozłożyło (dzieci nie dostały nawet katarku). Teleporada żony była jeszcze ciekawsza bo jej pielęgniarka odmówiła rejestracji teleporady. Przy kolejnym telefonie aby umówić teleporadę dowiedziała się z wyrzutem od innej Pani na recepcji, że w systemie widzi, że przecież dopiero co miała teleporadę. Sytuacja zrobiła się komiczna bo żona powiedziała, że nie otrzymała teleporady (w IKP najpierw faktycznie była wpisana taka teleporada, a potem zniknęła). W końcu gdy udało jej się połączyć z lekarzem poprosiła o receptę na witaminę D w kroplach. Lekarz odmówił twierdząc, że nie widzi potrzeby wypisywać recepty na witaminę D w kroplach, a poza tym to strata pieniędzy. Zalecił żeby żona kupiła sobie w tabletkach (w kroplach kosztuje 6 zł, w tabletkach 16 zł).
Szybko wyzdrowieliśmy. Po zakończonej izolacji zabraliśmy jeszcze dzieci na test i na następny dzień zdjęto im kwarantannę. Byliśmy wolni i do tego momentu sytuacja jest podobna jak u większości z Państwa.
Ja niestety nie miałem szczęścia. Po tygodniowej poprawie pojawiła się reinfekcja . Jest wieczór. Znowu czuję, że jest mi zimno ale nie mam gorączki. W nocy pojawia się mocna gorączka, zatkany nos, ból głowy i bezsenność.
Rano dzwonię na teleporadę. Wieczorem rozmowa z lekarzem. Ponownie wszystko miło i przyjemnie do czasu, aż lekarz nie dowiaduje się o tym, że tydzień wcześniej skończyłem COVIDA. Rozmowa jakoś przestała się kleić. Standardowo przepisuje mi witaminki, krople do nosa, syrop na kaszel i tabletki przeciwbólowe na gorączkę. Natomiast sobie do systemu przepisuje wyniki z mojej apki zdrowotnej, czyli wagę, tętno, saturację itp.. (kupiłem opaskę z pulsoksymetrem i dodatkowo medyczny pulsoksymetr gdy dostałem wynik testu). Tym razem pytam lekarza o jakieś konkretne lekarstwa… bo to nie jest pierwsze zakażenie tylko reinfekcja, a wszyscy wiemy, że takie osoby to potem te, o których w telewizji mówią, że zgłosili się do szpitala jak już było za późno. Słyszę „Nooo taaak… ale musiałabym Pana zbadać.. osłuchać…., a przecież wiemy, że to przez telefon niemożliwe”. Dostałem za to piękną i dogłębną (tym razem) instrukcję w jakiej sytuacji wezwać pogotowie. Poza tym standardowy nakaz „leżeć i czekać aż się polepszy”. Acha! Byłbym zapomniał, że Pani doktor zasugerowała abym udał się na test. Gdy zapytałem czy jest sens skoro wiem, że pokaże mi wynik dodatni bo dopiero co przeszedłem COVIDA? – Pewnie dlatego nie wypisała mi skierowania na test abym za pomocą IKP sam się umówił.
W tym momencie byłem już bardzo przestraszony. Żegnałem się wręcz w myślach z życiem. Przez ostatnie dni, wszyscy przyjaciele, znajomi i rodzina opowiadają mi o ludziach młodych – w moich wieku (35-45 lat), których zabrał COVID – że oni mieli tak samo jak Ty. Nie boję się śmierci ale nie chcę zostawić żony samej z małymi dziećmi, a tak wygląda każda z tych historii. Ciągle więc czuję lęk. Dobrze, że chociaż mam wykupione ubezpieczenie na życie. Po każdej takiej rozmowie robi mi się gorąco i potrzebuję przerwy. Niestety w TV to samo, a na Facebooku co chwilę klepsydry. Uciekam w Youtube. Na wpółprzytomny oglądam filmy o Vanlife – fajna sprawa – to mnie relaksuje.
Dzwoni przyjaciel. Znalazł numer do lekarza, który nie boi się i jeździ do pacjentów Covidowych. Jest nadzieja! Dzwonie! Lekarz przyjechał na następny dzień. Osłuchał mnie, zajrzał do gardła i uszu. Zrobił test CRP, namawiał na szczepionkę (co najmniej 2 dawki do marca aby nabrać odporności przed Omikronem). Wpisał zwykłą infekcję wirusową i skasował ….. 450 zł za 20 minut czasu z dojazdem. Zabolało to moje finanse ale mnie trochę uspokoiło.
Tymczasem mój stan się nie poprawia. Dochodzą nowe objawy. Znowu dzwonię na teleporadę i proszę o skierowanie na RTG płuc. Trafiam na prawdziwą lekarz z powólania. Jest przejęta. Podważa wcześniejsze diagnozy. Mówi, że test pokaże poprzednie zakażenie więc nie jest wiarygodny. Mówi też, że lekarz, który przyjechał mnie zbadać równie dobrze mógł z fusów co z CRP stwierdzić czy mam zwykłą infekcję wirusową czy COVIDA. Informuje, że na wczesnym etapie zapalenia płuc nie sposób wykryć z odsłuchu. Kieruje mnie na pełne badania laboratoryjne po Covidzie – płuca, serce, krew, , wątroba, nerki, tarczyca, itd…
Wiem już, że jak tak dalej będą mnie leczyć to skończę na OIOM’ie jako jeden z tych co zadzwonił za późno. Wieczorem rodzina przywozi mi Amantadynę. Od dawna mnie namawiali ale nie chciałem ryzykować. Wierzyłem w służbę zdrowia. Wchodzę na zalecenia dr. Bodnara – 4 x 1 tabletka przez 2 dni, potem 2 x 1 tabletka przez kilka następnych. Biorę, przed snem. O śnie mogę jednak zapomnieć. Po Amantadynie tylko piję i sikam. Czuję się jeszcze gorzej ale przyjmuję ją nadal. Po 24 godzinach przybywa mi sił. Po 48 mam już tylko katar. W kolejnych dniach wraca moja wydolność. Już nie dostaję zadyszki w drodze do toalety ani podczas rozmowy przez telefon.
Jeżeli dotarliście aż tutaj to przepraszam, że tyle musieliście przeczytać ale bez tego nie zrozumielibyście kontekstu dalszej części i nie miałaby ona sensu.
Przypomnijcie sobie ile lekarstw lekarze (odwiedzani przez przedstawicieli farmaceutycznych, a premiowani przez korporacje farmaceutyczne) przepisywali na katar, przeziębienie, grypę czy anginę? Ja zawsze dostawałem całą masę. Zawsze zanim dostałem te lekarstwa lekarz zaglądał mi do gardła, uszu, osłuchiwał.
Teraz odebrano nam dostęp do lekarza. Lekarz nie ma nas jak zbadać! Nie macie więc co liczyć na służbę zdrowia. Ta służba istnieje tylko w telewizji. W rzeczywistości tej służby nie ma. Lekarze nie leczą, a jedynie pocieszają grając na czas Twoim kosztem. Gdy zachorujecie zostajecie sami. Możecie liczyć tylko na siebie i swoich bliskich.
Każą nam siedzieć w domu i czekać albo aż wyzdrowiejemy albo na komplikację by wtedy powiedzieć, że czekaliśmy, aż będzie za późno – chociaż w międzyczasie narzekają w dziennikach, że ludzie za często dzwonią po pogotowie przez co lekarze tracą cenny czas na ratowanie tych, którzy tego naprawdę potrzebują.
Tak się zastanawiam czy gdybyśmy pozwalali grypie się rozwijać „lecząc” ją takimi samymi procedurami czyli jedynie za pomocą witamin, a chorym zabraniali dostępu do lekarza czy jej śmiertelność też by oscylowała na poziomie 500 dziennie?
Nie uderzam w PiS bo niemal wszyscy w parlamencie są zgodni z tymi procedurami, które zostały skopiowane od WHO i są powielane niemal w każdym państwie zachodnim. Zastanawiam się jedynie jaki jest sens w tym całym bezsensie.
Amaru